Kwintesencja

Gospodarka bez mitów, ekonomia od podstaw

By

Niekompletna polityka gospodarcza

Wyraźny wzrost zamożności przedsiębiorstw w ubiegłym roku dokonał się dzięki podwyżce podatku VAT oraz obniżeniu kursu złotego. Jednakże ten wzrost nie został w pełni wykorzystany, co oznacza, że nasza polityka społeczno-gospodarcza nie panuje nad przepływem strumieni pieniędzy.

Niewiele ponad rok temu, gdy wokół rozlegał się lament, że podwyżka VAT uderza w gospodarkę, pisałem że przeciwnie – że to jest genialne pociągnięcie we właściwym momencie i z pewnością przyczyni się do jej ożywienia. Zanim jednak wyjaśnię, skąd wiedziałem, że tak się stanie, skorzystam z pretekstu aby napisać o różnych stopniach zaawansowania polityki ekonomicznej.

Polityka księgowego

Od razu uprzedzam, że nie ja wymyśliłem to pogardliwe określenie i nie biorę na siebie odium oszczercy. Festiwal polityki ujmowania z jednego koszyczka, aby dołożyć do innego koszyczka odbywa się każdego roku podczas dyskusji nad budżetem. To, że posłowie nie są w stanie wyjść poza arytmetykę dodawania i odejmowania może być zrozumiałe, chociaż niepokojące po ponad 20 latach gospodarki nazywanej (może na wyrost) normalną. Smutne natomiast, że nie są w stanie poza tę arytmetykę wyjść liczni komentatorzy ekonomiczni, nierzadko z tytułami akademickimi.

Być może jest to dziedzictwo epoki, w której studia ekonomiczne były w istocie studiami rachunkowości. I chyba nadal jeszcze bywają tu i ówdzie, skoro również przytłaczająca większość właścicieli firm, menedżerów i dziennikarzy podobnie postrzega ekonomikę przedsiębiorstwa. A to przecież nieprawda, że np. jeśli obniży się wydatki na marketing, szkolenia albo tzw. koszty pracy, to zysk automatycznie wzrośnie. Albo że aktywa przedsiębiorstw automatycznie wzrosną, a gospodarka zakwitnie na skutek obniżki podatków. Nie ma takich zależności! Ignorancją w tej kwestii popisują się najczęściej liberałowie, a najśmieszniejsze, że prawie każdy uważa się za znawcę „prawdziwej ekonomii”.

Zrównoważona polityka społeczno-ekonomiczna

Ucieszyłem się szczerze, gdy kilka tygodni temu, przy okazji dyskusji o projekcie podniesienia składki rentowej przedstawicielka rządu powiedziała, że oceniając pomysł należy analizować kto na tym straci, a kto zyska. Po raz pierwszy usłyszałem coś takiego z ust osoby w jakimś stopniu odpowiedzialnej za politykę państwa. Chociaż nie – dużo wcześniej byliśmy świadkami pociągnięć wskazujących na to, że polityka państwa uwzględnia nie tylko czysty efekt ekonomiczny, ale także efekt społeczny proponowanych zmian. Próżno jednak było łudzić się nadzieją, że jest to polityka tzw. efektywna.

Można powiedzieć, że polityka efektywna to pierwszy stopień zaawansowania, czy też profesjonalizmu polityki gospodarczej. Kryterium efektywności (tzw. efektywności Pareto, patrz także efektywność Kladora-Hicksa) jest pojęciowo dość proste. W praktyce polega to na tym, że jeśli w wyniku zmiany alokacji „dobrobytu” jedna grupa ludzi zyskuje kosztem innej grupy, to należy zaprojektować mechanizm pełnej kompensaty strat poniesionych przez tę drugą grupę. Jeśli po takiej operacji bilans wychodzi na plus, to znaczy, że powiększyła się ogólna suma dobrobytu. Jeśli bilans wychodzi na minus, to nie ma sensu przeprowadzać takiej „reformy”.

Polska polityka społeczno-ekonomiczna jest niekompletna. Do niedawna np. do projektów legislacyjnych obowiązkowo należało dołączać ocenę wpływu działania projektowanej ustawy na budżet państwa oraz na środowisko naturalne. Te oceny miały różną jakość, ale były. Teraz ponoć nie ma, bo rząd zdecydował, nie nie musi, zamiast dołożyć wymóg trzeciej oceny – społecznej (która grupa ludności zyskuje, która traci). Ta trzecia powinna uwzględniać także ewentualne korzyści albo straty przyszłych pokoleń i wtedy razem z oceną środowiskową mogłyby stanowić podstawę korekt w kierunku polityki zrównoważonej, czyli równoważącej koszty i korzyści teraźniejsze z przyszłymi.

Kompensowanie strat grupom poszkodowanym także wygląda źle, gdy np. wsparcie dla najuboższych w postaci zasiłku zostaje zamienione na ulgę podatkową. To chyba przykład najbardziej drastyczny, bo przecież najbardziej potrzebujący na ogół nie osiągają dochodów opodatkowanych i nie mają z czego tej ulgi odpisywać. Nie korzystają z niej.

Strumienie pieniędzy

Skąd wiedziałem o prawdopodobnych skutkach podwyżki podatku VAT? Stąd, że w latach 2002-2003 przeprowadziłem serię badań i studiów nad nowymi zjawiskami w globalnej gospodarce. Te prace przyniosły w sumie kilkanaście wniosków, ale dla potrzeb niniejszego tekstu najważniejsze są trzy wnioski z dwóch prac:

1. Ogromnie wzrosła względna rola przepływów pieniężnych jako czynnika kształtującego alokację bogactwa w gospodarce, w porównaniu z wielkością kapitału, a także z dochodami z bieżącej działalności wytwórczej (http://ceo.cxo.pl/artykuly/35140_0/Reguly.gry.dla.wielkich.i.pozostalych…). Wydaje się, że jest to następstwo znacznego przyspieszenia tych przepływów dzięki upowszechnieniu komunikacji elektronicznej.

2. Częściowo w związku z powyższym wzrosła rola powiązań instytucjonalnych i instytucjonalno-osobistych w kształtowaniu relacji pomiędzy uczestnikami rynków. Kolokwialnie mówiąc, coraz mniej na świecie jest wolnego rynku, a coraz więcej układów monopolizujących coraz większe obszary życia społeczno-gospodarczego. Jednym z przejawów tego zjawiska jest coraz wyraźniejszy podział na podmioty uzyskujące rentę systemową i podmioty płacące daninę systemową na rzecz tych pierwszych (bezpośrednio i pośrednio). Zjawisko to powoduje gigantyczne straty społeczne; np. można grubo oszacować, że w Polsce jest to utrata ok. 1,4 mln miejsc pracy.

3. Wobec powyższego klasyczna i neoklasyczna ekonomia ufundowana na pojęciu równowagi ekonomicznej staje się nieadekwatna, choćby dlatego, że nie są spełnione jej główne założenia. Potrzebna jest ekonomia oparta na ogólniejszym pojęciu stabilności strumieni pieniędzy (wartości ekonomicznych), rozwijana z wykorzystaniem modeli dynamicznych, takich jak np. łańcuchy Markowa czy modele autoregresyjne (http://ceo.cxo.pl/artykuly/31570/Strumienie.pieniedzy.cz.III.html).

Jednym z empirycznych faktów przeczących powszechnemu mniemaniu jest dynamiczna, a nie linowa zależność pomiędzy wielkością danin publicznych płaconych przez przedsiębiorstwa i konsumentów a wzrostem gospodarczym. Nie zachodzi tu korelacja! Natomiast zmiana tych obciążeń, na przykład podwyżka podatków lub płacy minimalnej itp. w jednych przypadkach powoduje poprawę stanu gospodarki, w innych pogorszenie. Nie ma tu systematycznej zależności.

Interesujące potwierdzenie powyższego stwierdzenia mieliśmy przed kilku laty. Otóż eksperci pracujący dla Ministerstwa Gospodarki stwierdzili, że absorpcja funduszy unijnych powoduje (w wymiarze statystycznym) najpierw pogorszenie ekonomicznej kondycji beneficjentów, a dopiero po kilku-kilkunastu miesiącach jej poprawę. Pamiętam moje odczucie zażenowania zaskoczeniem a nawet protestami naszych uczonych, gdy ten wynik został im zaprezentowany na konferencji Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN.

Muszę jeszcze dodać, że omawiane prace i odkrycia stały się inspiracją dla mojego blogu Kwintesencja, w którym przedstawiam empiryczne podstawy i obiecujące kierunki badawcze nowej ekonomii.

Ad rem. Obraz realiów gospodarki wyłaniający się z omawianych badań jest już na tyle kompletny, że rok temu nietrudno było przewidzieć następstwa zmian stawek podatku VAT. Pod koniec stycznia 2011 roku pisałem więc w dyskusji na forum Polityka (GoldenLine):

„Jeżeli „puszczać ludzi z torbami” to rozsądnie i z jasnym celem. Tak właśnie oceniam podwyżkę podatku VAT o 1%. Dzięki temu impuls inflacyjny da producentom finalnym nawet kilkanaście procent więcej wolnej gotówki na adaptację i rozwój, a budżetowi kilkanaście procent więcej przychodów [z VAT]. Wszystko to kosztem ok. 3% wzrostu cen, czyli w sumie niewielkiego drenażu kieszeni konsumenta, który zresztą i tak zawsze jest JEDYNYM uczestnikiem rynku (oprócz państwa) finansującym ożywienie gospodarcze.
… A gdzie leży „tajemnica”? Ano w różnicy pomiędzy 3% podwyżki cen a 1% podwyżki VAT. Oraz oczywiście w wykorzystaniu chytrości i chciwości przedsiębiorców, którzy pod pretekstem VATu podniosą ceny o te 3%.
A jaka to jest różnica? Łatwo policzyć: różnica procentowa pomiędzy 122% a 123% jest znikoma. Bez chytrości tylko tyle wyniosłaby przeciętna podwyżka cen.
No więc jeżeli ceny wzrosną o ok. 3%, to rząd „zarobi” więcej niż różnicę procentową między 22 a 23%, a ponadto jeszcze wszystkie podatki wygenerowane [z] ożywienia gospodarczego.
… rozsądny polityk gospodarczy musi upewnić się (albo zapewnić w jakiś sposób) że impuls inflacyjny rzeczywiście zostanie przeznaczony na inwestycje, a nie na import konsumpcji. Otóż w naszym wypadku ciśnienie [decyzji] przedsiębiorców idzie na dwie rzeczy, co ujawniają badania:
1. Na odtworzenie majątku produkcyjnego, który został „zajeżdżony” w poprzednim okresie prosperity (nadmierny stopień wykorzystania) oraz
2. na powiększenie środków obrotowych pod popyt krajowy i zagraniczny.
Do tego prezydent Komorowski próbuje coś zrobić w kierunku stymulowania innowacyjności, ale nic z tego nie wyjdzie bo nie może wyjść. Natomiast teraz kluczową rolę mógłby odegrać bank centralny osłabiając złotego. To byłby ten instrument, który zapewni w jeszcze większym stopniu korzystne wykorzystanie tego impulsu. Ale tu jest duże pytanie, bo cele polityki monetarnej nie zawsze są zbieżnie z celami polityki fiskalnej.”

Powyższy scenariusz realizował się prawie w całości przez pierwszy kwartał ubiegłego roku. Ceny produkcji przemysłowej poszybowały w górę znacznie szybciej, niż w ubiegłych latach. Przemysł przetwórczy w pierwszym kwartale zwiększył produkcję i w odróżnieniu od lat ubiegłych zwiększył zapasy mimo, że najpierw sprzedał stare. Akumulacja kapitału po pierwszym kwartale była wyższa o ok. 10 mld zł niż w ubiegłych latach. Tempo wzrostu inwestycji ogółem było podobne, jak w drugiej połowie roku 2010, ale inwestowano głównie w odtworzenie majątku produkcyjnego, nie zaś w budynki i budowle. Aktywa obrotowe rosły szybciej, niż w latach ubiegłych zwłaszcza w budownictwie i w przemyśle. Aktywa zagraniczne wzrosły wspaniale, zapewne częściowo dzięki trochę szybszemu przyrostowi eksportu, niż w poprzednim roku. Zapasy w handlu (aktywa rzeczowe) także rosły szybciej, niż w latach ubiegłych. Nietrudno zgadnąć, że również należności z gospodarki do budżetu rosły wyjątkowo szybko.

Jednakże już w marcu pojawiło się pierwsze istotne zaburzenie, mianowicie spadły obroty w handlu. W kwietniu przestał rosnąć kurs złotego i po krótkim okresie stabilizacji zaczął spadać. W kwietniu nastąpiło także załamanie produkcji przemysłowej (sprzedanej). Jednakże silny wzrost cen trwał jeszcze w maju. Inflacja sięgnęła wtedy poziomu ok 5% czyli znacznie wyższego, niż zakładano (potem nieco spadła, aby znowu wzrosnąć jesienią). W maju nastąpiło także istotne załamanie nowych zamówień w przemyśle, a także w kilku sektorach usług konsumpcyjnych. Być może był to skutek wyjątkowo dużej ilości dni wolnych od pracy w kwietniu, ale prawdopodobnie także czynników zewnętrznych, m. in. spekulacji na rynku podstawowych produktów żywnościowych (kontrakty terminowe). W drugim kwartale gwałtownie spadło tempo przyrostu zapasów i inwestycji, ale był to nadal wzrost. Trudności w efektywnym wykorzystaniu nadmiaru pieniądza pogłębiała nieufność wobec sektora finansowego znajdującego się przez cały czas w kryzysie.

Przebieg kilku wskaźników ekonomicznych sugeruje, że w okresie 2-4 miesięcy nastąpił efekt „dudnienia”, czyli przerzucania nadmiaru aktywów pomiędzy przemysłem i handlem. Wygląda to tak, jakby gospodarka sama próbowała się schładzać. Mam jednak za mało danych, aby stwierdzić to z pewnością.

Następny impuls inflacyjny pojawił się w sierpniu. Według niektórych analityków mogło to być związane z wyraźnie już spadającym kursem złotego. Przemysł zareagował ponownym silnym wzrostem produkcji sprzedanej, handel kolejną falą wzrostu cen. Popyt nominalnie wyższy o ok. 5 mld zł niż w poprzednim roku nie przyrastał szybciej, więc można powiedzieć, że mimo iż wysoki, jednak stanowił barierę. Toteż w drugiej połowie roku nastąpiły wyjątkowo duże przyrosty zapasów oraz aktywów krajowych i zagranicznych, a eksport osiągnął najwyższą wartość w historii.

Opisany zwiększony transfer strumieni pieniędzy do podmiotów gospodarki i budżetu państwa dokonał się kosztem grup konsumentów o ograniczonych dochodach, np. emerytów i rencistów, w tym rolniczych, a także pracowników najemnych, gdyż spadł udział ich płac w wartości dodanej (także płaca realna w niektórych podsektorach gospodarki). Natomiast per saldo nie ucierpiały gospodarstwa domowe i konsumpcja indywidualna, gdyż wzrosły zasoby finansowe osób prowadzących działalność indywidualną i zatrudniające do 9 pracowników (w statystyce obie ostatnie kategorie osób ujmowane są łącznie).

Niekompletny finał

Rok zakończył się stosunkowo wysokim wzrostem dochodu narodowego i zwiększonym napływem pieniądza z gospodarki do budżetu, a także dość wysokim wzrostem produkcji przemysłowej, chociaż nie tak wysokim jak rok wcześniej. Nie ma jeszcze wszystkich danych z zakończenia roku, ale można przypuszczać, że wzrost kapitalizacji wyniósł 12-14 miliardów złotych. W zapasach produktów gotowych ulokowanych jest ok. 18 mld zł. więcej niż rok wcześniej, a w zapasach w handlu ok. 10 mld zł. więcej. Gotówka cyrkulująca na rynku przyrosła dwukrotnie bardziej niż rok wcześniej, o ponad 8 mld zł. Aktywa zagraniczne przyrosły o ponad 50 mld zł. Natomiast nadmiar zasobów finansowych przedsiębiorstw, niewykorzystany do napędzania gospodarki wyniósł na koniec roku co najmniej 100 mld złotych.

Rząd uratował budżet, ale za cenę nadmiaru niepracujących aktywów. To nie jest dobra sytuacja, nawet uwzględniając niepewność związaną z kryzysem europejskim, która z pewnością skłania do utrzymywania pewnych rezerw finansowych w gospodarce (minister finansów nazwał je „rezerwą fiskalną”). Nawet jednak zakładając, że niezbędna jest doza konserwatyzmu w obecnych niespokojnych czasach, można było zrobić więcej, aby uniknąć nadmiaru aktywów najmniej płynnych, takich jak zapasy, a przy okazji kompensując stratę tym, którzy stracili.

Oczywiście na rynku, który nie jest wolny, lecz opanowany przez rozliczne monopole nie jest łatwo podnosić dochody konsumentów nie ryzykując kolejnej inflacyjnej podwyżki cen. Łatwiej, gdy polityka monetarna idzie ręka w rękę z fiskalną. Jednakże ta druga jest i musi być niezależna. Mimo to uważam, że należało podjąć próbę, choćby przedstawiając wiarygodny scenariusz z jasno postawionymi celem stymulowania popytu. Wówczas można byłoby doprowadzić do niewielkiego przyśpieszenia wzrostu płac pracowników najemnych pod osłoną antyinflacyjnej polityki monetarnej. Same podwyżki płac w sferze budżetowej nie zlikwidują bariery popytu. Niezależnie od tego należy zauważyć, że polityka niskich płac, prawdopodobnie korzystna w ubiegłych dziesięcioleciach, obecnie silnie hamuje rozwój społeczny i gospodarczy. To właśnie odczuliśmy w ubiegłym roku dotkliwie.

Drugie posunięcie proponował minister finansów w dyskusji o składce rentowej. Należało ją podnieść i jednocześnie podnieść renty rodzinne. Oczywiście jesienią, już po wyborach. Oba pociągnięcia zwiększyłyby nieco popyt i umożliwiły upłynnienie części zapasów. Ponadto większość rencistów to ludzie starsi, którzy wykazują tendencję do oszczędzania, więc skutkiem takiej podwyżki byłoby przesunięcie części oszczędności z rachunków przedsiębiorstw na rachunki rencistów (w większości emerytów). Sowite emerytury i renty to chyba najmniej kosztowny społecznie sposób chronienia środków na inwestycje…

Zabrakło także trzeciego elementu, którego zresztą brakuje zawsze – promocji polskich inwestycji za granicą.

Zabrakło mądrego finału.

2 Responses to Niekompletna polityka gospodarcza

  1. Pingback: Wyjaśnienie niekorzystnej polityki gospodarczej

  2. Pingback: Gdzie te pieniądze?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *