Jeśli inwestycje idą w koszty, to po co komu zyski?

Jest więcej tego rodzaju dziwnych pytań, bo w gospodarce dzieje się coś, czego nie potrafimy dokładnie zaobserwować. Na przykład skąd się bierze wzrost gospodarczy w krajach takich jak Polska, w których od kilku lat obserwujemy zastój w inwestycjach rzeczowych? Całkowity zastój! Albo w krajach, w których zamiast technologii zaawansowanych wprowadza się technologie upraszczane, a wysokiej jakości tzw. zasoby ludzkie lądują na bruku, bo do prostych technologii nie są już potrzebne? Inaczej mówiąc, czynniki wzrostu opisywane przez klasyczną ekonomię albo pracują „na odwrót” albo w ogóle nie maja znaczenia!

W tym samym czasie zyski korporacji w tzw. krajach rozwiniętych rosną, a w USA rosną jak nigdy dotąd. Nie przekładają się na inwestycje rzeczowe, podobnie jak w Polsce. Coraz częściej mówi się, że mamy do czynienia ze „stuletnią stagnacją” (secular stagnation).

Wczoraj wieczorem rozmawiałem o tym z Iwoną D. Bartczak, która prowadzi kilka klubów menedżerów i biznesmenów. Powiedziała, że firmy mają jednak plany wzrostu i rozwoju, ale starają się finansować je z własnych źródeł, a nie z kredytów. Powiedziała też coś o wiele bardziej ważnego – że to już nie są inwestycje w konwencjonalnym sensie, że jest to raczej zakup usług. Rozwiązania dla logistyki, operacji marketingowych czy e-handlu są kupowane jako usługi.

Omawiane zjawisko częściowo wyjaśnia skąd bierze się rozwój firm mimo obserwowanego (pozornego?) redukowania klasycznych czynników wzrostu. Firmy nie muszą już hodować ich samodzielnie, skoro mogą zakupić z zewnątrz!

Od strony ekonomicznej jest to finansowanie rozwoju biznesu z kosztów, a nie z zysku. Rodzi się więc pytanie – po co firmom zysk? Pytanie w pełni zasadne, jeśli wziąć pod uwagę ów stagnacyjny nawis miliardów na kontach firm, który nie znajduje ujścia w postaci inwestycji rzeczowych.