Kwintesencja

Gospodarka bez mitów, ekonomia od podstaw

By

Teoria ekonomiczna w obliczu dekonstrukcji

Wraz z kryzysem kapitalizmu legły w gruzach fundamentalne założenia teorii ekonomicznej. Ekonomia jako nauka musi zostać zbudowana na nowo, jeśli chcemy, aby była użyteczna.

Rozpocząłem pisanie tego blogu półtora roku temu stwierdzeniem podobnym do powyższego. Dzisiaj z niejaką nadzieją obserwuję, że krajowi Autorzy o znanych nazwiskach też zaczynają nieśmiało zauważać kryzys ekonomii. Napomykają o tym z ostrożnością zupełnie zrozumiałą w kraju, w którym na archaicznych kruszących się murach wytacza się ciężkie armaty przeciwko śmiałkom.

Zarówno dla nieśmiałych śmiałków, jak i dla obrońców sypiącej się twierdzy mam dwie wiadomości: złą i dobrą. Pierwsza – jest gorzej, niż przypuszczacie. Całe fundamenty się sypią. Druga – ekonomia nie jest pierwszą nauką doznającą kryzysu w obliczu faktów. Może tylko jej choroba jest trochę bardziej dramatyczna, gdyż fakty ukazują swą moc nie w jej laboratoriach, lecz na zewnątrz, na ulicach wypełnionych milionami protestujących tłumów. Na szczęście od co najmniej kilkunastu lat istnieją w łonie teorii ekonomicznej nurty, metodologie i ramowe modele kandydujące do roli zaczątków nowego obrazu gospodarki, trochę prawdziwszego.

Kliki, a nie wolny rynek

Nie ma czegoś takiego, jak wolny rynek. Zresztą niby skąd miałby się wziąć, skoro wszyscy uczestnicy rynku są zainteresowani tym, aby nie był on wolny? Rynek wygląda raczej jak wielka sieć powiązań pomiędzy różnorodnymi podmiotami mającymi interesy nie tylko „czysto” ekonomiczne. Widoczne jest to zwłaszcza w ostatnich 4 latach kryzysu światowego, gdy gigantyczne masy pieniędzy sterowane są raczej interesami politycznymi, skoro nie idą za żadną transakcją finansową, ani nie są zapłatą za jakieś dobra.

Pozostając jeszcze na szczeblu globalnym nietrudno zauważyć, że rynek nie jest wolny, lecz uzależniony od posunięć dysponentów rzeczywistego bądź domniemanego pieniądza. To nie rynek wywindował ceny nieruchomości w USA, nie rynek przypuszcza pod koniec roku atak na waluty różnych krajów. Nie da się mechanizmami wolnego rynku wytłumaczyć faktu, że nazajutrz po upadku jednego wielkiego banku nagle to rządy, a nie banki „utraciły wiarygodność”, co zostało ogłoszone przez… banki.

Na szczeblach lokalnych kartelizacja jest może trudniej dostrzegalna, bo maskowana skutecznymi technikami odwracania uwagi. Jednak nietrudno ją dostrzec spoglądając na rachunek za energię elektryczną albo dowiadując się, że doskonale zarabia się na dyktacie wobec klienta, dostawcy czy pracownika, nie zaś dzięki dobremu produktowi. Nie ma wolnego rynku tam, gdzie jest dyktat! Ba, na transparenty tłumów powraca słowo „niewolnictwo”.

Rynek jest siecią instytucjonalnych i personalnych powiązań, a przyczynami zdarzeń gospodarczych dużej i małej skali są działania nie przypadkowych, lecz konkretnych i identyfikowalnych podmiotów tworzących tę sieć. Toteż jeden z kierunków modelowania rynku na nowo to wspomniane w tym blogu podejście instytucjonalne. Ogólny, ramowy model dla tego podejścia pochodzi z badań nad szczególnymi sieciami społecznymi, które w naukowej terminologii noszą nazwę klik, podobnie jak w języku potocznym.

No dobrze, a co z mikroekonomią, czyli badaniami nad gospodarką traktowaną jako zbiór podmiotów (np. producentów i konsumentów)? W ujęciu neoklasycznym ich „ekonomiczna siła” ma pewien rozkład statystyczny zgodny z empirią, mianowicie podmioty bardzo silne są nieliczne, a najwięcej jest podmiotów najsłabszych. Z upływem czasu losowe i na ogół niewielkie zakłócenia w obrębie tego zbioru sprawiają, że „siła” jednych podmiotów rośnie, innych maleje. Jednak dostosowują się one do lokalnych warunków i w ten sposób cały układ stale znajduje się blisko stanu równowagi.

Otóż dzisiaj ten model już nie pracuje, ponieważ nie da się już utrzymać założenia, że te oddziaływania są losowe i na ogół niewielkie. Dzisiaj gospodarka podlega wstrząsom niezwykle silnym, w dodatku na skutek zdarzeń, które rzadko można uznać za losowe, skoro powstają np. w całkiem konkretnych centrach finansowych i w przewidywalnych okolicznościach.

Ramowym modelem losowości i przyczynowości dzisiejszego rynku nie jest więc model „gazu idealnego w równowadze”, lecz dynamicznego systemu otwartego. To właśnie w takim systemie, za sprawą niezwykle szybkiej komunikacji, niewielkie zakłócenie potrafi wywołać lawinę wstrząsów, tak jak w 1997 roku jedno niezamknięte konto na tokijskiej giełdzie. Efekt motyla. Ale piękną cechą tych systemów jest ich wieloraka natura. Jedna twarz to chaos ze swą zdumiewającą przyczynowością. Druga twarz to właśnie sieć, a nawet sieć sieci, po której impulsy dobre i złe rozprzestrzeniają się niezwykle szybko, ale wysłane w sieć pytania, na przykład o źródła tych impulsów, mają tendencję do grzęźnięcia bez odpowiedzi. Taki właśnie jest dzisiejszy rynek – z jednej strony reaguje błyskawicznie, z drugiej ma swoją bezwładność i lepkość.

Pieniądz pojawiający się nagle w jednym miejscu rynku rozprzestrzenia się tak jak impuls po każdej sieci naturalnej, mianowicie rozchodzi się falą o malejącej amplitudzie i podlegającą dyssypacji (coraz dłuższy „okres” tej fali). Pamiętam szok kilkorga Czytelników dziewięć lat temu, gdy ukazał się mój artykuł http://ceo.cxo.pl/artykuly/31570/Strumienie.pieniedzy.cz.III.html pokazujący jak takie fale wyglądają.

Efemeryczna równowaga

Prowadząc analizy, których wyniki opisywałem w kilku ostatnich artykułach, przejrzałem tysiące szeregów czasowych z wielkich baz danych OECD, Banku Światowego i naszego GUSu. Zwracałem uwagę przede wszystkim na przebieg wskaźników obrazujących aktywa wielkich regionów, różnych państw i centrów finansowych. Dodatkowo w odniesieniu do naszego kraju także przebieg aktywów i pasywów poszczególnych sektorów i branż gospodarki krajowej, gospodarstw domowych, konsumentów itd. Obraz zjawisk wielkiej skali niewiele mówi, oprócz tego, że nie zgadza się z założeniami o losowości rozkładu „siły” ekonomicznej poszczególnych graczy. Otóż regiony niegdyś słabe rosną szybciej stale, od kilkudziesięciu lat, więc z wolna wszystkie główne centra gospodarcze stają się jednakowo bogate.

W małej skali krajowej, w której dane są bardziej zdezagregowane, widać więcej. Można bowiem obserwować jak zmieniają się „salda” zobowiązań, należności i kapitalizacji oraz oszczędności ludności. Widać na przykład jak rośnie strumień pieniędzy wydawanych przez konsumentów po podwyżkach cen i jak maleją zapasy handlu, jak oba strumienie załamują się na skutek bariery popytu i jak to zakłócenie rozprzestrzenia się poprzez redukcję zamówień do przemysłu i narastanie w nim zapasów, potem zatory płatnicze…

Strumienie aktywów – pieniędzy, wyrobów i usług przepływają strumieniami rozwidlającymi się i łączącymi. Część pieniędzy przepływa w kierunku odwrotnym do produktów – to wykonane transakcje zakupów. Część zapasów przepływa w kierunku odwrotnym do niezapłaconych należności, które rosną jako zatory płatnicze. Część pieniędzy przedsiębiorstw pochłaniają inwestycje i kapitalizacja, a część pieniędzy konsumentów trafia do banków jako oszczędności, skąd wypływa w postaci kredytu itd.

Widać, że podaż i popyt oraz ich równowaga jest zupełnie fałszywym modelem. Jest raczej tak, że podaż to strumień aktywów płynących powoli i reagujących z pewną bezwładnością na zmiany strumienia aktywów szybkozmiennych – pieniędzy i należności stanowiących popyt. Należności otrzymane płyną częściowo do kolejnych producentów, a częściowo wracają od razu na rynek w postaci wynagrodzeń pracowników. Równowaga jest rzadkim i chwilowym przejawem stabilności tych przepływów, gdy strumienie płynące w przeciwnych kierunkach wyrównują się, a ich zmiany synchronizują się.

Jednym z celów polityki pieniężnej jest zachowanie stabilności omawianych przepływów. Polityka to praktyka, a nie teoria ekonomiczna, więc posługuje się terminami i analogiami opisującymi przepływy wartości. Na przykład, gdy rynek wykazuje wysoką stabilność, polityka pieniężna dba o utrzymanie tego stanu – aby tzw. luka popytowa była bliska zeru, co oznacza, że ani chwilowy popyt nie przekracza możliwości dostaw z aktualnie uruchomionych możliwości produkcyjnych, ani nie występuje sytuacja odwrotna. To nie jest trywialne zadanie, gdyż ważne jest, aby jednocześnie te strumienie wartości rosły, a nie wysychały, gdyż wtedy rośnie gospodarka, a nie np. ceny albo zatory płatnicze.

Teoria ekonomiczna wydaje się przechodzić podobną rewolucję, jaką przeszły bardziej dojrzałe nauki empiryczne. Istotnym elementem tej rewolucji jest przejście z modeli równowagi na modele stabilności. Ale rewolucje w nauce nie następują z dnia na dzień, więc musimy jeszcze trochę poczekać, aż modele oparte na pojęciu stabilności przepływów wartości zdominują teorię ekonomiczną.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *