Kwintesencja

Gospodarka bez mitów, ekonomia od podstaw

By

Defraudacja wolności

Rządy i korporacje znalazły obszar wspólnego interesu i razem przejmują kontrolę nad Internetem. Osiem lat temu, gdy pisałem o „Społeczeństwie poszukującym”*, była jeszcze szansa na uratowanie wolności. Dzisiaj ta szansa stopniała niemal do zera.

Wówczas, osiem lat temu, pomiędzy rządami i korporacjami trwała rywalizacja. Rządy chciały kontroli aby nie dopuścić do rozszerzenia obszarów demokracji i myśli niezależnej. Korporacje chciały zawłaszczyć nieskomercjalizowany dotąd obszar swobodnie tworzonych i powszechnie dostępnych dóbr kultury. Dzisiaj wspólnie tworzą gang i robią swoje pod obłudnym hasłem stanowienia „prawa o ochronie własności intelektualnej”.

Hasło jest obłudne ponieważ specjalne prawo akurat do tego celu wcale nie jest potrzebne. Korony argument o konieczności specjalnej prawnej „ochrony przed piractwem” jest fałszywy. Takiego specjalnego prawa nie potrzebują na przykład wielkie popularne serwisy internetowe wypełnione produktami twórczości, jak Flickr, DeviantArt (grafika), Vimeo (filmy video) czy Jamendo (muzyka). Świetnie sobie radzą z ochroną praw twórców, korzystając z dostępnych przecież środków technicznych i organizacyjnych. Także wielkie wydawnictwa i wytwórnie materiałów multimedialnych sprzedają swoją „własność intelektualną” choćby w sklepie Apple.

Piractwo komputerowe obsługuje głównie rynek niedostępny dla produktów dostarczanych odpłatnie. Jest naganne, tu nie ma wątpliwości. Pytanie tylko, czy jest sens walczyć z nim np. zamykając serwisy wymiany plików?

Tutaj mamy dwie kwestie. Pierwsza to filozofia stosowania prawa. Jeśli w domach towarowych zdarzają się kradzieże, to wyłapuje się złodziei, ale nikomu nie przyjdzie do głowy, aby zamykać domy towarowe. Hasło „zamykać piratów, nie Internet” oddaje w skrócie istotę rzeczy. Stosuje się także do innych rodzajów przestępczości uprawianej za pomocą Internetu, a więc na przykład „zamykać pedofilów i ich strony WWW, a nie zakładać cenzury „prewencyjnej”.

Druga kwestia to ekonomika ścigania piractwa. Piractwo nie obsługuje klientów kupujących DVD w „realu” czy w sklepach internetowych. Piractwo obsługuje klientów, których w olbrzymiej większości nie stać na zakup. Na swój złodziejski sposób zasypuje „przepaść między tymi, który mają i tymi, którzy nie mają”, ale zasypuje. A zwalczanie go jest kosztowne. W społeczno-ekonomicznym rachunku piractwa i walki z nimi występuje więcej zmiennych, niż tylko rachunek zysków i strat wielkich bogatych wytwórni. Te wytwórnie na pewno stać na ochronę swych interesów, a podatników nikt nie zapytał, czy chcą także tę ochronę finansować. Tym bardziej, że likwidacja piractwa nie zwiększy ich zysków, z powodów wyłuszczonych wyżej. A nam, podatnikom wystarczy, że państwowe środki ścigania piractwa załatwiły sobie komercyjne firmy software’owe. Bez pytania.

Jest jeszcze jedna strona w tym rachunku, mianowicie twórcy – artyści, naukowcy, pisarze. Ich nikt nie pyta o zdanie, bo po co, skoro są ustawy o prawie autorskim, które już od dawna nie uwzględniają prostego faktu, że ich dzieła są nie tylko „własnością intelektualną” wydawców, ale także składnikiem dziedzictwa kulturowego ludzkości. Ustawy, które przyznają wydawcom nieograniczone prawo do zmieniania, przekręcania sensu, dzielenia na fragmenty itd. czyli w istocie do niszczenia dzieł, a także do schowania dzieła na zawsze na dno szuflady. Od wielu już lat nie podpisuję umów implementujących słowo w słowo naszą bandycką ustawę o iluzorycznym prawie autorskim.

Skoro nie chodzi o pieniądze, to chodzi o kontrolę i knebel na usta eksplodującej w Internecie demokracji. Jeśli rządom nie podobają się opinie obywateli, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby wzięły same udział w procesie demokratycznym i wykorzystywały Internet do polemiki, do przekonywania, do budowania kompromisów i mądrzejszych rozwiązań. Wiem że to trudne, bo wstępnym warunkiem jest, aby rządy były mądre. Ale właśnie Internet stwarza szansę na to, aby tej mądrości nabierały. Zaś kneblowanie ust obywatelom jest być może dobrym, ale krótkowzrocznym sposobem na ochronę rządów przed wysiłkiem uczenia się.

Jeśli nasz rząd podpisze, tak jak planuje, w dniu 26 stycznia, umowę ACTA, to przyłoży rękę do klęski demokracji w Polsce. Prawdopodobnie także do własnej klęski.

—–

* http://ceo.cxo.pl/artykuly/37811/Spoleczenstwo.poszukujace.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *